Hate Them All "Last Feast With The Beast" - Recenzja
Symfonia nienawiści to jest coś, co lubię najbardziej. Band jest z południowej części Polski, dokładniej mówiąc ze Śląska. Jak widać nie bez powodu, bo zauważyłem, że największa tendencja do powstawania takich zawistnych i surowych materiałów jest w tych rejonach. Ci goście są kwintesencją tej wściekłości. Formacja na scenie istnieje już jakieś parę lat i miała na koncie kilka demek i dobrych splitów, ale pierwszego pełnego albumu "Last Feast With The Beast" dorobili się dopiero w 2015 roku. Już w drodze wyjeżdża z tłoczni z drugim pełniakiem zatytułowanym "Defender of the Black Throne", o którym na pewno jeszcze tutaj będzie wspomniane. Więc dlaczego odkopuję akurat ten album? Niedawno premierę miał na taśmie za sprawą FUKK records i o tym materiale dzisiaj coś nasmaruję. Zapewne nie będzie tu nowością, jak napiszę, że goście tworzą Black Metal na wzór prawdziwych podziemnych czeluści, oddając hołd nienawiści i wywołując podobne emocje, co podwyżki cen paliwa. Materiał zadaje bardzo szybkie, proste, siarczyste i surowe ciosy, a jest ich aż dwanaście, co daje nam około 33 minuty grania.
Za pewe nie dowiecie się tutaj niczego nowego, bo album się nie bardzo zmienił. Jak pluł siarką wtedy, tak robi to nadal i wciąż miażdży moje wnętrzności przy każdym odsłuchaniu. Typowy, wulgarny i prosty black/thrash wykonany przez gości wychodzących na scene w kominiarach. Ciężko określić sam profil muzyczny, bo mamy bardzo dużo naleciałości z wielu innych gatunków i czasem black metal nawet nie jest ich głównym przewodnikiem. Ale mimo tego, jest on wciąż taki jak miał być. Wkurwiony, nienawistny, szybki i zabójczy. Dużą robotę robi tutaj wokal, który po prostu brzmi na rozwścieczony, plujący jadem na prawo i lewo, brzmiący na tyle surowo, że na niedzielny spacer mało się nadaje. Same motywy, riffy i sekwencje mogą kojarzyć się z takim np. Hellhammerem, ale przekazem i energią jaką album emanuje, różni się od niego znacząco. Tutaj mógłbym wymieniać jeszcze długo różne epitety, jaki to agresywny i wulgarny metal, ale wszystko to już było wcześniej powiedziane. Muzyka nie dla metalowaych lanserów. Thrashowo, szybko, a przy tym srogo i podziemnie.
Wersja na taśmie nie wprowadza żadnych nowych innowacji, po za tym, że możecie sobie odpalić w walkmanie podczas niedzielnej przechadzki do kościoła (gdybym ja szedł do kościoła też bym odpalił taki zespół, kto by nie był wkurwiony). Jak to już nas FUKK przyzywyczaiło, jakość dźwięku w ich kasetach nie daje mi wiele do zarzucenia, a nawet bym powiedział, że takie formacje się najlepiej na takim nośniku słucha. Klepać póki jest, bo schodzi niczym śledzie na Wigilię. Album się nie starzeje, a wręcz "staro" już brzmiał i chętnie się do niego wraca. Zawsze jak wracasz z roboty wkurwiony na szefa albo, gdy ci świętojebliwa babka, za bardzo jazgoczy nad uchem, puść sobie "Last Feast With The Beast". Polecam kupić jakiś worek treningowy, bo ściany albo sąsiedzi mogą być niezadowoleni!
Kochajmy nienawidzić!
Tracklista:
- Śmierć
- Fucking Whore
- Krew
- Thorn and Wind
- Desire
- Death to All
- Open Graves
- Beer and Fist
- Destroyer of Bones
- Victim of Death
- Tak płonie w mojej głowie Świat
- Strach
Ocena 4.0/5
Odsłuch:
Do nabycia:
Komentarze
Prześlij komentarz