Apostasy "Death Return" - Recenzja/Review
Wydawca: Fallen Temple |
Trzy lata temu mierzyłem się z albumem "The Sign of Darkness", pierwszym pełnym albumie po blisko dwóch dekadach nieobecności na scenie. W tamtej recenzji narzekałem trochę na jakość EP, za to trochę poklepałem po plecach za pełny album. Mierząc się z "Death Return" postanowiłem powrócić do dyskografii tych chilijskich thrasherów by mieć dobre porównanie. Lecz po pierwszym odsłuchaniu najnowszego dzieła Apostasy zrozumiałem, że było to zbędne.
Ciężko nie odnieść wrażenia, że chłopaki sami do końca jeszcze nie wiedzą co chcą dokładnie robić. Przez prawie 40 minut, bo na tyle się składa najnowsza płyta, otrzymujemy naprawdę różne oblicza thrashu. Przy "The Sign of Darkness" moim największym mankamentem był brak konsekwencji w porównaniu z pierwszymi wydawnictwami. Lata minęły, skład również prawie w całości zmieniony i mogło być to następstwo ewolucji zespołu. Z początku grali bardzo surowy i najszpetniejszy jaki się dało thrash metal z domieszką black metalu. Było to coś, co mnie porwało i nadal uważam, że jeśli ktoś nie posiada wznowień, warto uderzyć do Fallen Temple i się zaopatrzyć. Po powrocie zespołu na scenę już niebezpiecznie zboczył on do jakiejś mieszanki thrashu z speed metalem. Coś co mnie bardzo rzadko przekonuje i wtedy było podobnie. Było co pochwalić, ale za często nie wracałem. "Death Return" całe szczęście pozbył się tej bezpłciowości. Dostajemy agresywny i soczysty black/thrash, ale nie taki do szpiku kości. Bardzo, bardzo dojrzał przez te trzy lata. Choć niestety nadal nie wybrał sobie konkretnego kierunku. Na start dostajemy tytułowy utwór, który mógłby tak naprawdę zamykać płytę. Świetna robota, intro nie nużące a podbudowujące klimat. Muzyka agresywna, ale stonowana, zachrypły wokal bez jakiś specjalnych udziwnień i zdecydowanie więcej blacku w tym wszystkim. Przestało być to zwykłą muzyką nadającą się do piwa, teraz zachęca do ponownych odsłuchów. Im dalej w las, tym więcej pomysłów. Są utwory dużo szybsze jak "Jus Primae Noctis", są takie, które wprowadzają niemal w trans jak fenomenalny "Obey the Antichrist", czy serwuje godne pochwały solówki w "The Great Apostasy". Perkusja ponownie na wysokim poziomie, coś co bardzo lubię i doceniam. Natomiast nie doceniam tej niejednolitości w wokalu. Raz jest zachrypły, raz bardziej stonowany, a zdarzyło się nawet, że wychodzi z gardłowej konwencji i zaczyna śpiewać normalnie w takim fragmencie, że można by było równie dobrze wpierdolić akustyka jak w tanim folku. Na szczęście to są jednorazowe sytuacje, jak na i tak całkiem długą płytę. Cris Profaner ma naprawdę porządny i dojrzały wokal i ma tutaj świetną próbę mieszania black/thrashu. Nie widzę sensu by to udziwniać.
Przy poprzedniku pisałem, że żadnej rewolucji nie wywoła, po tym albumie widzę na to potencjał. Nie ukrywam, że ciekawi mnie w jaki sposób podejdą do tematu przy kolejnych wydawnictwach i życzę im większej konsekwencji przy następnych. Jeśli zaś chodzi o "Death Return", bez obaw mogę polecić, porządny album, zdecydowanie poprzeczkę wyżej niż "The Sign of Darkness".
Tracklista:
- Intro / Death Return
- Jus Primae Noctis
- Son of Hate
- Deceased in Funeral
- The Great Apostasy - The Night
- Praise of Darkness
- Obey the Antichrist
https://fallentemple.bandcamp.com/album/death-return
Komentarze
Prześlij komentarz