Pożoga "The Funeral Pyre" - Recenzja
Po sześciu latach istnienia zespołu, debiut Pożogi trafił do rąk moich. Mówi się, że w Polsce podejście do blacku jest wręcz smoliste. Zawszę ciężkie, trudne, gęste i przytłaczające. Albo mówi się po prostu, że zawiało norweskim chłodem i mamy kolejny materiał zainspiowany nazwami, które wszyscy znamy. Jak się jednak okazuje, Pożoga z typowo "polskim" podejściem do blacku ma tylko tyle wspólnego, że jest nazwa w rodzimym języku, a jak kurwa inaczej. Ale cholera. Zaskoczyli mnie. Album "The Funeral Pyre" został w całości wypuszczony do odsłuchu na koniec grudnia zeszłego roku, za to płytowej wersji się doczekał dopiero 24 lutego. Aż dziw mnie bierze, że wydali na własną rękę, bo nie wierzę, żeby nikt nie był chętny takiego materiału wypuścić. Lecz doceniam zawziętość.
Otrzymujemy black metal z krwi i kości, jednak ja tutaj nie widzę wiele wpływów północy, czy słynnego debiutu Mayhem. Ani też nie widzę wiele wpływów lokalnych, za co też winszuję. Ja bym bardziej powiedział, że po pierwszych tak trzech utworach "The Funeral Pyre" miałem wrażenie, iż szybciej słucham jakiejś kapeli ze wschodu, albo południa najmniej. Tego typu muzykę częściej widywałem z Grecji czy Ukrainy. Jednak tematycznie i lirycznie wciąż pozostajemy w Polsce. Nazwa brzmi Pożoga, jednak za wiele tekstów w ojczystym języku nie usłyszymy, po za dwoma, "Necrosis" i "Siewcy zarazy". Ale jak już usłyszymy to siarka się leje. Jest to płyta z rodzaju tych wolno się rozpędzających. Potrzeba na prawdę duże pokłady czasu poświęcić, żeby odpowiednio nastroić się na wszystkie dźwięki i także, żeby się nie znudzić przy samym początku płyty. Co utwór jest tylko lepiej, nie mówiąc, że pierwsze są złe. Jednak bez odpowiedniego nastawienia i samozaparcia, "Lupus Regnum" czy "The Whip of Blasphemer" jest w stanie znużyć. Nie warto się jednak poddawać, bo po przesłuchaniu całości wszystko zaczyna się składać, a muzycy konsekwentnie podchodzą do tego co grają. Nie ma na płycie chaosu, a jest grobowy spokój i cmentarny porządek, jeżeli można tak to powiedzieć. Więc black przesiąknięty klimatem i odpowiednio nastrojoną melodyką. Pomimo narzucania tępa co utwór, nie ma tutaj siarczystego wylewania iskier z gitar. Muzycznie jest jak wahadło, gdzie gitary wylewają cały niezbędny klimat, wokalista niepowtarzalną barwą wokalu wprowadza grobowy nastrój, a perkusja staje się ogniem zapalnym rozświetlającym wszystkie dźwięki. Przy instrumentach na chwilę się zatrzymajmy. Wspomniałem, ze muzycznie jest bardzo konsekwentnie. Dźwięki są nie banalne i do siebie pasują. Jak do gitar się nie przyczepię, do wokalu cięzko, gdyż jego specyfika nie pozwala na więcej, tak perkusja była dla mnie momentami największa bolączką. Kiedy próbuję się skupić na poszczególnych partiach, nie raz nie dwa z rytmu gary mnie wybijały, nie pozwalając słyszeć niczego po za łupiącą centralą. To jest do dopracowania. Ale pochwalę basistę. Tutaj jest miejsce w kompozycji jakie należy.
Przed zabraniem się do albumu zachęcam zrobić sobie kawę, czy dwie. Lub otworzyć flaszę, bo na jednym odsłuchu się nie skończy. A materiał trwa też dobre 40 minut, więc chwilę może to zająć. Ale warto na chwilę się zatrzymac i powąchać oddechu śmierci. O śmierci mówiąc, muszę takżę pogratulować osobie robiącej okładkę. Sam pomysł i te zatęchłe kolory zajebiście odwzorowuje muzykę jaką otrzymujemy. Zachęcam do poznania się, czy też skontaktnowania z zepsołem w sprawie płyty. Limit jest ścisły, a szkoda nie dać im szansy.
Tracklista:
- Intro
- Lupus Regnum
- The Whip of Blasphemer
- Raven's Head
- Ash Borer
- Necrosis
- Siewcy zarazy
- Deus Mortem Apostoli
- The Funeral Pyre
Ocena 4.0/5
Do nabycia:
pozogahorde@gmail.com
Komentarze
Prześlij komentarz