Czarna Wigilia vol.3: Mordhell, Witchfuck, Black Hosts - Relacja
Dla mnie, w tym roku, wigilia odbyła się 21 grudnia i na tym bym poprzestał całe to świętowanie. Faust postarał się, byśmy nie nudzili się w tym okresie. Niestety, czarnego opłatka i koziego mięsa nie podali, ale było równie sycąco. Kapel opowiedziało się pięć z całkiem solidnym i bardzo wigilijnym zakończeniem. Kolejnym powodem by się tam pojawić był debiut nowego wokalisty Mordhell na żywo, a takie rzeczy warto zobaczyć na własne oczy i zweryfikować.
Kłamać nie będę, że na całość się załapałem. Czarci Topielec nie był za bardzo w zasięgu moich zainteresowań, choć gości znam. Wiem, mniej więcej, czego oczekiwać i słyszałem jak to z grubsza było. Cóż, czasem natura ważniejsza, he he. Jednak sporo kurw się na tym gigu jeszcze nasłuchałem. Thrashowo było mocno, ale po kolei.
Dotarłem dopiero w trakcie trwania Necromästery. No i co bym mógł więcej powiedzieć? Thrash z elementami blacku i mięsem rzucanym w publikę. Coś, co występowało przez większą część tego gigu. A na dobry początek, trzeba było przecież, się rozejrzeć, wszystkim powiedzieć siema, czy pójść po piwo i zajrzeć na stoisko Old Temple, które jako jedyne tam stało. Nikt chyba nie podważa tego, że to są ważne sprawy. Jedynie trochę zawiódł fakt, że niewiele można było zdobyć od aktualnie grających kapel. No, ale te co tam grały były wydawane przez starą świątynię, albo nakład mieli znikomy, bo dopiero od niedawna widuje się jak roznoszą sceny.
Wraz z wejściem Black Hosts na scenę miały zacząć się konkrety. Kolejne młode gnoje parające się staromodną szkołą grania blacku. Leciały ostre riffy, tempo zachowane, pod sceną nawet jakieś poruszenia, nogą tupać było można. Na publice suchej nitki także nie zostawili i słowo "kurwa" co drugi utwór się przewijało. Nie będę oszukiwał, płytowo to jest zupełnie nie moja bajka, na scenie też. Raczej nie zacznę pałać miłością do tego grania. Jednak widząc reakcje, gdzie stare metalowe pierdziele gadały, że gnoje, a czują się jak 30 lat temu, to chyba dobrze, prawda?
Chyba pierwszy zespół, na który faktycznie czekałem - Witchfuck. Wcześniej nie miałem okazji zobaczyć, ale po pierwszej EP od nich, jaka wpadła mi w łapska, dano do zrozumienia, że na live to będzie kapela idealna. Czy się nie myliłem? I tak, i nie. Trochę chuj trafił i grali bez basisty. Co z tego, że publika mówiła, "nie pierdolcie, grajcie"? To nie, zagrali ze trzy utwory, jakiś bonus do tego i spierdolili. Brak tego basu odczuwalny był, ale to w końcu była Czarna Wigilia i patrząc na co po niektórych, wińsko mszalne obalone już ze trzy razy, więc zabawa była i tak przednia.
Ta zabawa została zweryfikowana dokładniej chwilę później. No a jak, Mordhell... i jak tutaj, kurwa, nie ma jazdy, to ja nie wiem, gdzie ona powinna być. Akurat o samym nowym wokaliście wypowiadać się nie będę, bo jest to mój bdb ziomek od serca i zwyczajnie wiedziałem, znając tego, no kurwa około dwumetrowego byka, że wraz z Mordhellami rozniesie Fausta. Setlista wleciała do neta wcześniej, więc można było już wiedzieć, czego się spodziewać. Jednak słuchanie "Alcoholic Titfuckblast" na żywo nie będzie się nudzić nigdy. To już była ta godzina i ten stan, że ludzie nie oszczędzali się, a pod sceną rozpętało się piekło. Piwsko latało w górę, a ludzie spadali na ziemię. Co prawda, nie było to takie mordhellowe doświadczenie jakie już miałem nie raz okazję zobaczyć, jednak nadal trzyma podobny poziom, a wokalnie jest na takim poziomie jakim mogłem się spodziewać.
Wigilijne piekło było rozpętane. I choć może jakoś nie specjalnie lubię zapuszczać się w te rejony Polski, jako człowiek zachodu, to warto było tam jechać by móc przy wigilijnym stole, przy trunku, w obskórnym miejscu i przy dźwięku kolęd spotkać się z "rodziną". A Wy co? Nadal 24 grudnia na stajenkę?
Komentarze
Prześlij komentarz