Cień "Fate" - Recenzja



  Ileż to Cień zostawił za sobą zachwytów, a ile też piany na ustach. Kłamać nie będę, zespół lubię, a ich poprzedni pełniak "Ecce Homo" stoi dość wysoko na mojej półce. Czy tak samo jest w przypadku tego krążka? Oficjalną premierę "Fate" miał 1 grudnia 2017 roku za pośrednictwem Old Temple, ale kto chodził na gigi i Eryka spotkał, to mógł sobie załatwić już to dużo wcześniej, hehe. Kwartet, jak to na swoim poprzednim pełniaku, tutaj także sprezentował nam kawał atmosferycznego blacku, który tym razem trwa aż 47 minut i składa się na niego sześć kawałków. Nie wiem czy to już lekka przesada, czy jeszcze nie. Całość znów jest depresyjna, klimatyczna, a oprawa graficzna wypada tutaj super i odpowiada atmosferze na krążku, to trzeba przyznać. Brawa dla Bartłomieja Kurzoka.

  "Jakby to ugryźć", to pierwsze, co mi przyszło na myśl, gdy odsłuchiwałem ten album. Miałem ku temu okazję już dawno temu, nawet bym powiedział, że odsłuchałem to już wiele razy i nadal jestem przy tym twierdzeniu. Jedno trzeba im przyznać. Zrobili cholernie trudny materiał. Jak w "Ecce Homo" wszystko grało ze sobą jak należy i kawałki nie nużyły. Tutaj występuje pewna dysproporcja. Nie znaczy, że całość nie jest spójna i nie tworzy konkretnego przekazu. Niemniej jednak, nie gra tutaj paradoksalnie zbyt wiele rzeczy. Przedobrzyli innymi słowy. I nie chodzi już tutaj o drobne mieszanki gatunkowe, jak np. występowanie doomu, które całkiem nieźle nadaje klimat momentami. Chodzi o to, że absolutnie wyczerpali temat. Wysicnęli tę inspiracyjną gąbkę i próbowali jeszcze jakieś kropelki z niej wycisnąć, a że więcej się nie dało to do tych 50 minut albumu nie dotrwali. Tak, "Fate" ma na pewno duży problem z długością. Pewne sekwencje, mimo że na wysokim poziomie, potrafią ze skrajnego klimatu, doprowadzić słuchacza do skrajnego nastroju. Wokal, który w debiucie był na prawdę dopasowany, rozpływający się z resztą muzyki, tutaj wybija się na przód, próbując przejąć główne stery, co nie wychodzi na dobre, bo kawałki po angielsku nie są zaśpiewane perfekcyjnie. Jakby wokalista się jeszcze języka uczył. Za to po polsku już dużo lepiej wychodzą, na pewno takie utwory jak "Okowy Szaleństwa" i "Świt Obiecany" wypadają zdecydowanie dużo lepiej na tle innych. Tym bardziej, że mają w sobie więcej tej nienawistnej energii, która przekłada się na brzmienie i szybkość utworów. Trzeba przyznać, że starają się stopniowo, od wolniejszych do coraz to szybszych sekwencji, co daje rezultat, że pierwsze kawałki po prostu nudzą. Co najgorsze to to, że w tej całej przeklętej symfonii dzieje się tak dużo, że jest ciężko cokolwiek zpamiętać. Kompletnie nic nie wchodzi w pamięć.

  Pomimo tych wszystkich wad i tego, że niespecjalnie pochlebnie się wypowiedziałem, nadal gdzieś tam Cień lubię. Na pewno nie jest to ich moment świetności, ale zły album to także nie jest. Faktycznie rzeszy fanów nie uzyska, ale dla tych, którzy poszukują czegoś do posłuchania w atmosferze, wieczorem, obserwując gwiazdy czy robiąc inne melancholijne bzdury, może się sprawdzić. Wiadomo, że na rynku wciąż rośnie zapotrzebowanie do tego typu materiałów. A na pewno ta płyta sprawdza się dla tych, co próbują wałkować wielokrotnie album i doszukiwać się czego się da, to tutaj znaleźliby prawdziwe złoże wypełnione błyskotkami. Przez ten przepych różnych dźwięków i motywów można słuchać i słuchać, i odnajdywać coś więcej. Nie za pierwszym, za drugim czy nawet dziesiątym razem. Zdecydowanie nie dla wszystkich i na pewno nie pomogło im to, że poprzednik, był zwyczajnie lepiej przemyślany. Ten album ma tak rozbieżne oceny jak poparcie klubów w Łodzi. Musicie posłuchać i samemu to odkryć.

Tracklista:


  1. Downfall
  2. Highest of Humanity
  3. Okowy szaleństwa
  4. Glorious Night
  5. Świt obiecany
  6. My Misanthropic Utopia
Ocena 3.0/5

Odsłuch:

Do nabycia:
https://www.shop.oldtemple.com/cien-fate-p-1.html

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bestiality "Endless Human Void" - Recenzja

Kły "Szczerzenie" - Recenzja

Black Death Production - Wywiad