Mordor "Darkness..." - Recenzja



  No i mamy Mordor! Przeszło po 21 latach hibernacji na scenę powrócił częstochowski doom metal, który przypomniał Nam, że słowo doom w tym przypadku, nie oznacza grania do kołyski, a zbliżającą się zagładę. Z powrotami na scenę jest różnie, bo zespół ma przed sobą wybór, któremu nie zawsze jest w stanie sprostać. Albo grać to, co grali wcześniej, albo zacząć tworzyć coś zupełnie nowego. Czego oczekują fani? To jest właśnie powód, dla którego zespoły wracać na scenę, dla własnego wizerunku, nie powiny. Prawie nigdy na zdrowie to nie wychodzi. Zdarzają się jednak drobne wyjątki, które temu wyzwaniu sprostają, a nawet zrobią coś jeszcze lepszego. Płyta "Darkness..." to długograj trwający blisko 50 minut, wydany 20 kwietnia 2018 roku przez Pagan RecordsMordor w swojej karierze nie wydał wielu rzeczy, bo na swoim koncie mają 2 albumy z lat 90-tych, ale bez wątpienia zapisali się na kartach historii ciężkich brzmień w Polsce.

  Twórczość zespołu znam, do mnie ich poprzednie wydawnictwa jakoś nie przemawiały. Klasyka, to trzeba było znać i dla mnie to było tyle z historii. Natomiast to, co teraz Mordor zrobił po reaktywacji, to po prostu... "mordor". Dostaliśmy spory powiew klasyki i ich najświetniejszych czasów, wymieszanych ze współczesnym spojrzeniem na muzykę metalową. Znajdziemy tutaj prócz doom metalu, swoistą mieszankę paru innych gatunków, jak np. dużo szybkich i black/deathowych motywów z utworu "L.U.C.I.F.E.R.", mnóstwo wyrazistych blastów z kawałka "Melancholy", czy mocno zwolnione i psychodeliczne tempo w ostatnim numerze "Dark Room". Zespół cały czas żągluje motywami wykorzystywanymi w dzisiejszej muzyce, nie szczędząc na podobieństwach i stylu jaki tworzyli kiedyś. Z drugiej strony, nie idą zupełnie w kierunku tego, co robili kiedyś, gdyż nie oszukujmy się, na dzisiejsze czasy byłby to archaizm. Mamy coś pomiędzy, ponieważ klimat pasuje do lat sprzed dwóch dekad. Za to jedna rzecz mnie na pewno zaskoczyła. Wbrew pozorom, nie jest to taki typowy siarczysty metal przepełniony mocnym brzmieniem i skrzekliwym wokalem. Fakt, że growl, jest niski, doniosły i ciężki, jednak nie ma takiego typowego black czy death metalowego sznytu. Muzyka miewa momenty bardzo spokojne, czasem nawet przypominające muzykę około metalową, a niekiedy wykorzystane są klawisze, co powoduje, że ten album jest tylko ciekawszy.

  Jest to nietypowa podróż do przeszłości. Czuć tutaj wyraźny styl ich poprzedniej muzyki, mamy motywy wykorzystywane w całej ich twórczości, od demka po pełne albumy i ambientowe motywy z "The Earth", jednak w nowoczesny i bardziej przyswajalny sposób. Zrobili gatunkową mieszankę, stworzyli jeden z lepszych (nie)metalów zagłady jakie słyszałem w tym roku. Jeżeli jakiś stary pierdziel z innego zespołu chciałby zrobić powrót na scenę, powinien to zrobić w ślad za Mordorem, gdyż wybrali najlepsze możliwe rozwiązanie i stoją na scenie mając godną historię jak i godnego następcę ich twórczości.

Tracklista:


  1. Darkness Falls
  2. L.U.C.I.F.E.R.
  3. Melancholy
  4. Eleven
  5. Incalculable Sadness
  6. Dark Room
Ocena 4.5/5


Do nabycia:
https://pagan-records.com/pl/p/MORDOR-Darkness...-CD/10396

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Deicide "Overtures of Blasphemy" - Recenzja

Witchmaster, Embrional, Brüdny Skürwiel - 17 I, Liverpool - Relacja

Black Death Production - Wywiad