Manticore, Kill, Hellgoat - Wrocław - 20.05 - Relacja


  Wszyscy podjarali się, że Kill gra. Tak przynajmniej mi się wydawało. Choć słysząc o frekwencji w Warszawie, a teraz po tym co zobaczyłem we Wrocławiu chyba jednak nie koniecznie. No i jakby nie patrzeć jeden zespół nie dotarł do Warszawy w ogóle. Na szczęście Wrocław nie miał tego problemu i wszystko co miało grać zagrało. Ale mnie zainteresował zdecydowanie Manticore. No kurwa, metal wojna. A że u mnie w mieście, to co z tego, że poniedziałek, można wpaść. Wiele się nie spodziewam, ale na odrobinę chaosu zawszę jest pora, kolejne dwa piwka o spotkanie znajomych ryjców. Bramki o 18.30, a start o 19.00. Niby zrozumiałe, ale jakoś tak jednak dziwnie się idzie na koncert do Liverpoola, kiedy jest jasno, a pod klubem przewinęły mi się trzy osoby zaledwie. Ale przynajmniej kolejek nie było i można było uderzyć do old Temple, akurat Eryk się rozstawił, więc można było co nieco poprzebierać, a kilka ciekawych rzeczy miał i uzupełnienia także poleciały, więc recenzje będą niebawem.



  Tak więc niv tylko spokojnie usiąść z piwkiem i poczekać na występ. Na pierwszy ogień poszedł Hellgoat. Ogółem styl w którym grają całkiem lubię. Jest chaotycznie i agresywnie. Choć muszę przyznać, że na nagrania patrzę z takiego trochę dystansu, bo jedne mi się podobają bardziej, drugie mniej. Wczesne EPki mieli super. Ale na scenie, to już zupełnie inna bajka. Bo od pierwszych chwil, otworzyli taki ogień, że nie było co zbierać. Muzycznie, dźwiękowo był taki chaos, dźwięki uwalniające się z głośników były tak przestrowane, tak chujowe, tak wściekłe i szybkie, ze aż zajebiste. To jest jedna z tych kapel, która gra tak "chujowo", że aż zajebiście. Niestety, wiele osób się nie zebrało na ich występ, wiele nawet nie patrzyło. A goście prezentowali się niesamowicie i taka diabelska energia w nich tkwiła. Mam wrażenie, że wokalistę w ogóle nie opuściła, bo latał jak pojebany pod sceną nawet po występie. Miewali trochę słabsze momenty, z najnowszej płyty. Jakoś ta melodyka wdzierająca się do ich kawałków mi nie odpowiada, ale zaraz potem i tak zawszę wracali na właściwe tory. Napierdalali wściekle i boleśnie. Tak jak lubię. Ktoś trafnie pod sceną na koniec występu zauwazył, że mogli napierdalać trochę szybciej. Przeczuwam, że gdyby iskry leciały nawet by to nie była nadal wymagana prędkość.

  Potem było trochę obsuwy, przedłużało się. Próby, nastrajania i inne pierdolety. Szykowali się jak baby na randkę. Ale w końcu się udało i Kill w pełnej krasie wkorczyli na scenę. Wtedy ludzi zebrało się najwięcej. Jak mówiłem, czuję, że najwięcej osób czekało właśnie na ich występ. Mnie niestety, aż tak mocno nie zachęcili. Szczególnie gitarzysta, który wyglądał, jakby ktoś go zmuszał do stania na tej scenie. Zespół chyba powinien nazywać się killyourself. Ale dobra, moje czepialstwo. Żeby nie
było, że tak negatywnie nastawiony jestem, to muszę przyznać, że za to robił bardzo satysfakcjonujące solówki, to trzeba mu oddać zdecydowanie. Nie było to zdecydowanie moja muzyka. Do płyt sam wracam tylko niektórych więc to też może być jeden z powodów. Za to publikę rozruszali, nie ma co. Bisu sobie także nie mogli odpuścić jak ludzie krzyczeli ciągle "nekro, nekro...". Wiadomo. Można było odnieść wrażenie, że Kill był headlinerem. Także prawdopodobnie marudze, albo szukam czego innego w muzyce.

  Przez obsuwę, musieli się trochę szybciej uwijać Manticore. Za to zagrali cały set, bez obaw. Musieli się szybciej uwijać z rozstawieniem. Tak czy inaczej, Manticore to już zdecydowanie bardziej moja muzyka i jak zobaczyłem łysego basistę w okluarach z typowym malowaniem na warmetalowca to już wiedziałem, że spędzę cały czas pod sceną. I tak zrobiłem. Śmieszniejsze jest tylko to, że ten basista nie dowidział setlisty przez okulary, trochę komicznie to wyglądało. Ale wizerunek zobowiązuje. Tak więc o tym występie nie powiem za wiele, po za tym, że dla mnie to się wtedy rozpętało piekło (Niestety Hellgoat trochę dla mnie pokrzywdzony jest, że na takim gigu z taką ilością osób i pierwsi, ale ktoś musiał), amok poszedł i zabawa była przednia. Set trwał coś koło godziny i brzmiało lepiej niż na płytach nie da się ukryć.

  Jeżeli organizatorem był Michał z Black Silesia, to wiadome będzie, jaka muzyka może się pojawić i moje oczekiwania zostały spełnione. Frekwencja mnie jakoś nie dziwi, niestety, ale cena musiała być wzięta na barki. Tak czy inaczej, dostaliśmy solidne i dzikie zagraniczne zespoły, za niewielką cenę i to mi się podoba. Kto był mógł być zadowolony. Część pewnie nie mogła, zapomniałą czy cokolwiek innego. No niestety zdarza się. Ja byłem i nie żałuję. W przyszłości jeżeli jakimś cudem grać będą, korzystajcie!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Deicide "Overtures of Blasphemy" - Recenzja

Witchmaster, Embrional, Brüdny Skürwiel - 17 I, Liverpool - Relacja

Black Death Production - Wywiad