Into the Abyss Fest #4: Sólstafir, Mgła, Godflesh, Primordial - Dzień Pierwszy - Relacja



  DZIEŃ PIERWSZY

  Jak to było na tym hucznym wrocławskim evencie. Już czwartej edycji z kolei. Zapewne usłyszycie różne wersje, bo wątpię, żeby było na tyle wymiataczy, kórzy by byli w stanie przebrnąć przez wszystkie występy, biegać od sali do sali, a widzieć wszystko w całości to już było niewykonalne, bo się występy nakładały. Zobaczyłem ile chciałem i nie narzekam. Tak więc powiem jak to było z mojej perspektywy.

  Kiedy byłem w zaklętych rewirach, to była otwarta jedna scena, zawszę ta sama. Na zeszłorocznej edycji ITA również była cała reszta zamknięta, więc cały festiwal odbywał się na jednej scenie i przy jednym barze, bez możliwości wyjścia z środka. W tym roku sporo się pozmieniało. Jako, że zespołów połowę więcej, sceny wszystkie trzy na raz otwarte, bary ze dwa, lub na upartego trzy. Żarcie można było kupić nie w jednej budce i za bardziej ludzkie pieniądze niż rok temu. Postępy odnośnie organizacji na pewno były. Wychodzić nadal się nie dało, ale powiedzmy, że wszystko co być powinno tym razem było. Wiele czasu na rozejrzenie się nie było, bo o takiej jak dotarliśmy to już pierwsza kapela na głównej dużej scenie powinna grać.

  Pierwszy raz zobaczyłem dużą scenę, a przed nią salę w której można było pomieścić z 300 osób na stoiska z merchem. Jak najbardziej mi się to podoba, nie było zbyt dużego ścisku. Powiem nawet po obu dniach, że w sumie to mogli zwiększyć pulę biletów. Duża scena zaopatrzona w bar, w stoiska z piwem, były dwa takie podwyższenia z powiedzmy balkonem, pzy których dobrze było widać całą scenę, jak się za bardzo ludzi pod najebało. No super. Ale koniec marudzenia, przejdźmy do mięsa.

  Całą imprezę otworzyć miał na "The Abyss Stage" zespół In Twilight Embrace. No i co mogę powiedzieć. Zespół już widziałem, to po pierwsze. Po drugie, grali znów to samo i mam wrażenie jakby tak samo. Chyba nie dziwi to nikogo. Otwierali utworem "Zaklęcie" od z płyty Lawa i szczerze, to już po kawałku tego utworu pierwsze co zrobiłem, to obczaiłem nowy bar. Od osób, które stały na całym występie, słyszałem, że grali kawałki z Lawy, bez żadnych rewelacji. Jak ktoś jest zatwardziałym fanem, to pewnie może się podobać. Dla mnie jedna Furia to za dużo, co dopiero dwie.

  Na Popiół wpadłem na chwilę, zobaczyć głównie jak się ma "The Experience Stage" no i z czystej
ciekawosci, jak tam w formie są chłopaki ze starego Worshippera. Ku mojemu rozczarowaniu, no nie było to to co na płycie. Na żywo, może przez nagłośnienie sali, ale wypadli dosyć kiepsko. Perkusja i bass za głośno, wokale ciszej. Odbiór był mało zachwycający. Chwilę postałem posłuchałem ze dwa kawałki i trzeba było iść dalej, nie marnować czasu.

  Następny, na "The Ritual Stage" miał być Jupiterian. Bardzo chciałem zobaczyć brazylijczyków w akcji, ale niestety kurwa, się zagadałem, a spoglądanie co chwila na zegarek nie było w moim zwyczaju i się spóźniłem na połowę występu. Ale część widziałem i to co widziałem, nie zawiodło moich oczekiwań. Goście robią świetną mieszanknę muzyczną i na scenie dawali po bassie ile wlezie. Ciężko, hipnotyzująco i mistycznie. Przy zamkniętych oczach można było dosłownie odpłynąć.

  Na Entropię zostałęm zaciągnięty trochę wbrew swojej woli. Nie żeby jakoś marudził specjalnie, ale na płycie mnie muzyka nie kupiła, to i na żywo nie oczekiwałem tego zespołu. No i niestety. 15 minut stania i 15 minut tego samego riffu. Poważnie, albo jestem ignorantem, albo po prostu nie widzę niczego w tej muzyce. Tak czy inaczej, zespół dobry, aby skorzystać z dobrodziejstw chwili wolnego czasu i zajścia na merch, bo znajomi czekają, z kim to ja się jeszcze nie przywitałem. Za to mogę zwrócić uwagę na jedną rzecz. Jak się nie wkurwiłem, gdy spokojnie sobie stałem, przyglądajac się gościom z Entropii, a tu nagle jak mi nie zajebało centralnie reflektorem po oczach. Ja rozumiem, że światła i efekty, ale nie w takim sposób, żeby napierdalały i raziły ludzi po oczach. To był kolejny powdó dla którego długo nie wytrzymałem i musiałęm się napić.

  Za to pół godziny później poleciałem ochoczo na Mord'a Stigmata. Na płytach całkiem lubię, nie będę mówił, że "Hope" bardzo lubię, bo jest to chyba jasne, za to najnowszy krążek, niestety gdzieś znikł w sukcesie poprzednika. Na scenie było podobnie. Kawałki z "Hope" wypadły genialnie, za to te nowe gdzies w pewnym momencie nawet nudziły. Zespół jak dobrze by nie wypadał, to dla mnie muzycznie nie jest na scenę. Powtórka z Entropii. Może inna scena, nie wiem kto pracował nad tym, ale powinien zostać wybatorzony kablem od tego reflektora. Nawet jakbym nie chciał i tak połowę występu musiałem stać z zamkniętymi oczami.

  Niestety, z tego dnia ARRM czy MERKABAH nie specjalnie mnie interesowały, więc czas, który mógłbym poświęcić na te zespoły, poświęciłem na siedzeniu głównie przy merchu, a było co przeglądać i z kim pogadać. Primordial też tylko na chwilę zahaczyłem z ciekawości, zobacyłem, uznałem, ze nie dla mnie i polazłem. Za to nie mogłem sobie odpuścić jak dla mnie i pewnie wielu się nie zgodzi najlepszego występu całego festiwalu. Krypts na drugiej scenie zaczynał się równo z końcem Primordial. I to co pokazali na scenie spełniło całkowicie moje oczekiwania. Były wszystko co najlepsze z "Unending Degradation" czy "Remnants of Expansion". Może znów narzekam, ale najnowsza płyta nie spełniła tak dużych oczekiwań, tak samo jakie miałem, co również scenicznie się odnosi. Ale za to nie można powiedzieć, że było słabo, to w końcu Krypts. Nagłośnienie idealne do tego typu muzyki. Po prostu już wtedy wiedziałem, ze to będzie występ tego festiwalu. Dla mnie mógłby być już koniec.


  Ale końca jeszcze nie było, Sólstafir grał jeszcze na koniec, ale szczerze, ten zespół mnie chyba najmniej interesował. Jedyny powód dla którego słyszałem kawałek ich, to był fakt, że dolną część rewirów potem zamknęli i jedyny bar z którego można było skorzystać, to był ten przy scenie. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Dzień pierwszy zleciał i zobaczyłem co chciałem, a i nawet jakieś fanty natargałem. Na to nie można było narzekać, bo wypłatę można było przepierdolić momentalnie. Za to merch zespołów to była bieda kompletna, jakby przypuszczali, że my to nic po za wódką nie kupimy. Jedynie Krypts można było wyłapać, a jak się pośpieszyć to i LP się dostało najnowszego albumu. Potem już jakoś krótki afterek i zbieranie sił na dzień kolejny.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Deicide "Overtures of Blasphemy" - Recenzja

Witchmaster, Embrional, Brüdny Skürwiel - 17 I, Liverpool - Relacja

Black Death Production - Wywiad