Into the Abyss Fest #4: Sólstafir, Mgła, Godflesh, Primordial - Dzień Drugi - Relacja


  Dzień drugi rozpoczął się jak każdy przypuszczał. Wszyscy myśleli tylko o tym, aby pójść na Revenge. Zdecydowanie więcej ludzi się nagromadziło drugiego dnia, bary były zdecydowanie bardziej oblegane, a merch się nawet powiększył, gdyż Mgła chyba cały kontener z koszulkami natachała. Za to pierwsze co obadałem po przyjściu do rewirów to było stoisko Revenge właśnie. No i chuj kolejny. Wyprzedali się niemal ze wszystkiego. Co mieli ciekawszego to najpóźniej w Warszawie wyprzedali i za wielki wybór nie był. Chyba, że ktoś nie miał najnowszego EP na CD. Z koszulek można było coś złapać, ale trzeba było się mieścić w trochę większy rozmiar niż ja. Koniec marudzenia, tego dnia zaczynało się od znacznie ciekawszego zespołu.


  Doombringera lubię. W zasadzie od pierwszego albumu. Drugi może trochę mniej, ale jednak wciąż lubię. I za wiele do powiedzenia o tym co na scenie się działo nie ma. Muzycznie nie odbiegało za bardzo. Ludzi pod sceną trochę było, coś nawet można powiedzieć, że si.ę powoli rozkręcało. Jednak muszę przyznać, że scenicznie ich muzyka zdecydowanie bardziej mi się zlewała, ciężko było wydzielić sobie utwory, który jest jaki i z czego. A na samej scenie szczególnie uwagę przykuwał wokalista, który był ubrany jakby połączenie indianina z pasem z kości. Występ był udany, choć dla mnie trochę zostali poszkodowani, że musieli otwierać drugi dzień. Mogli by ich usadzić np za Sabbath Assembly, jak dla mnie.

  O kolejnych występach za wiele nie powiem. Szczerze na za wiele nie czekałem. Khosta chciałem zobaczyc, chwilę go obczaiłem, industriale dobra rzecz. Wyszli na scenie drugiej tak jak mogli wyjść, czyli z dźwiękiem problemu nie było. Całe szczęście. Jedynie wkurwiający reflektor nadal. Za to Loathfinder już dla mnie totalny dramat był. Jak ich muzykę lubię i do pierwszej EPki wracam całkiem często, z niecierpliwością czekając na nowości, tak tutaj zawiodłem się maksymalnie. Samych wykonawców nie specjalnie mogłem dostrzec, nakopcone było jak nie powiem gdzie bo bana dostanę. Perkusja była totalnie za głośno, Hi-hat po prostu się w łeb wdzierał i nie pozwalał czegokolwiek innego usłyszeć. Zdałem sobie sprawę, że po prostu nagłośnienie na tej dolnej sali było zwyczajnie spierdolone i dlatego już więcej tam nie zawitałem. Na Sumę nie było i tak okazji, czego trochę żałuję, bo jednak o występie słyszałem same dobre opinie, a Gruzja to grała chwilę nawet nie wiadomo kiedy. Była minęło. Patrzę na czas, na rozpiskę i widzę, o Gruzja grała. Tyle dla mnie jej było. Czuję, że jeszcze i tak będe miał nie raz okazję ich zobaczyć.



  Wiadomo, teraz danie główne, jak i główna scena. Revenge się miało zacząć i ludzie się już zbierali byle tylko być w miarę blisko sceny. Co się działo potem, to już ci co widzieli na żywo dobrze wiedzą. Choć i tak spodziewałem się pod sceną znacznie więcej. Może taka to była jeszcze pora. Nie trzeba było długo czekać, aby rozpoczął się młyn. Tego dnia, czemu nie powinno się dziwić, to już pełno się zebrało warmetalowców, sporo można było zobaczyć łysych drabów, a i bliżej sceny bywało trochę agresywniej. Ja, że nie miałem okazji się dopchać już, to stałem na podwyższeniu, z którego było wszystko doskonale widać, więc nie narzekam. A także było na co patrzeć. Obu wokalistów było niesamowicie zgranych, wszystko tam brzmiało tak jak powinno, ale... No właśnie problem był jeden, albo nawet dwa i niestety kanadyjczycy nie byli w stanie się z nim uporać. Mowa o tym, że to nie jest studio, więc nie uzyskają tego co mają na nagraniach. Wokal był zajebisty i świetnie się komponował z drugim wokalistą, który szczerzył się niczym psychopata przez cały występ. Ale nie brzmiał on tak, jak ludzie znają z płyt. Jednym ten fakt będzie przeszkadzać innym nie. No i jeszcze co do samego występu, to grali dobrą godzinę, a jak na ten styl muzyczny to jest stanowczo za długo. Nie chodzi o to, że było źle, ale siłą rzeczy potrafiło zmęczyć. Wszystkie te mankamenty nie zmieniają jednak faktu, że Revenge na żywo trzeba zobaczyć i i tak wszystcy wyszli zadowoleni z występu.

  Człowiek nie robot, więc zaraz po Revenge odsapnąć sobie musiał, więc Messa jak i właśnie Gruzja zostały siłą rzeczy pominięte. Bo czekał jeszcze jeden ważny występ. Za niecałą godzinę miał grać na dużej scenie Godflesh. Trochę posiedzenia przy barze, trochę przy merchu i można było ruszyć na dużą scenę. Przyznam, że ruszyłem całkiem wcześnie, a ludzi już najebało z 15 minut przed startem. Jakby było tego mało, to jeszcze występ został opóźniony. Ale przynajmniej udało mi się dostać pod
scenę. I był to kardynalny kurwa błąd. Jak wiemy, Gosflesh jest to industrial. Człowiek chciał się wczuć w muzykę, zobaczyć co wyczyniają na scenie, a zaraz po rozpoczęciu grania i to jeszcze wcale nie jakiegoś szybkiego kawałka, napierdolone typy zaczęły już przepychanki. No kurwa się ustać tam nie dało. To na Revenge ludzie w większości stali, a na Godflesh się rozkręciło. Ale okej, tak działają promile. Wkurwiłem się, poszedłem do baru obok sceny i patrzyłem na występ z boku. Przynajmniej mogłem na spokojnie się wczuć w muzykę. No i przyznam, że zaniemogłem. Jakimś ambitnym słuchaczem takiego rodzaju muzyki nie jestem, co czasami przejawiało się odrobiną nudy, tak występ był jeszcze kurwa dłuższy od Revenge. No dobrą ponad godzinę grali, nie mówic o opóźnieniu. Dobrze było zobaczyć Justina na scenie, nawet wyszedł ze sceny z klasą, ale człowiek był umęczony jak sam skurwysyn. Trochę także żałuję, że jednak swojej szacownej dupy podczas nie ruszyłem, żeby zobaczyć chociaż kawałek Sumy. No ale nie odstanie się.

  Potem dla mnie to już był istny after. Niby Mgłę jeszcze warto zobaczyć, ale Mgłę to można parę razy w roku oglądać i oni się nic nie zmieniają. Jedni zachwycają się do przesady, drudzy jebią ją do przesady. Ja jestem tak po środku, coś tam od nich lubię, coś nie. Nie jestem żadnym fanem, na codzień nie słucham, ani też nie mam nic porzeciwko samemu zespołowi. Na chwilę warto było zajrzeć. No wyglądają jak zawszę, prezentują się jak zawszę no i... grają "Exercises in Futility" jak zawszę. Niestety, najsłabszy album moim zdaniem, do którego w zasadzie w ogóle nie wracam. Spowodowało to moje liczne wyjścia z sali. Ale także i zdarzały się powroty. Zagrali coś z nadchodzącego albumu, co tragedii nie zwiastuje jak na ten moment. Także znalazł się mój ulubiony "With Hearts Toward None". Całkiem standardowo, Mgła jak Mgła, po prostu. Ale pod scenę nawet się nie pchałem za bardzo, dzieciarnii najebało. Dla mnie to jakiś szczyt ignoranctwa, żeby płacić za jeden dzień ITA i to jeszcze tylko po to, żeby zobaczyć mgłę i spierdolić na wyspę się napierdolić (ci co z Wrocławia, wiedzą o co chodzi).


  Dalej już był tylko Nightrun87. Chciałem zobaczyć, synthy nie są złe i może nawet kiedyś pojawi się relacja z jakiegoś takiego koncertu, nie mówię, że nie. Ale juz zostałem tak pociągnięty w melanżowy stan i zeszmacony przy barze, że mi nawet nie w głowie to było. Jeszcze trochę zamarudziłem na merchu, kupiłem pare fajnych fantów, pożegnałem się z tymi co się zwijali i pod barem spędziłem sporo czasu, oglądając napierdolonych kuców i wątpliwej jakości playlistę. Ale mogę powiedzieć, że widziałem typków z Gruzji. Tańczyli pod barem w rytmy Kat'a i The Prodigy. Można powiedzieć, że byłem spełniony i czas wracać odkacować, lub także się dobić. Czwarta edycja ITA zakończona i muszę przyznać, że szczerze, nie wiem jak ocenic. Rozmach większy, ale klimat tak jakby trochę słabszy, niż rok temu. Może dlatego, że chcieli zrobić dość różnorodny festiwal gatunkowo i wyszedł taki miks jaki wyszedł. Rok temu było głównie ciężko, nie było mowy o jakiś industrialach, synthah czy nawet rocku. Tak czy inaczej, wątpię, żebym nie poszedł na kolejną edycję, tak samo jak i wątpię, żeby się nie odbyła, frekwencja z roku na rok coraz większa. Zobaczymy co przygotują na 2020.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Deicide "Overtures of Blasphemy" - Recenzja

Witchmaster, Embrional, Brüdny Skürwiel - 17 I, Liverpool - Relacja

Black Death Production - Wywiad