Useless "Fall into Extinction" - Recenzja
Dotarł do mnie projekt, o którym wiedziałem od dawna, ale jakoś nie szczególnie zwracałem na niego uwagę. Werewolf Promotion, gdyż jest wydawcą tego krążka, skutecznie mnie przekonał, abym to zmienił. Więc mamy przed sobą, trwającą prawie 40 minut płytę blackową, na którą się składa 5 utworów. Takie uroki atmo. A rzekomo taka ta płyta właśnie jest. Trzeci pełny album kwartetu w dorobku i kolejna dawka depresji. W końcu nie bez powodu taka nazwa.
Już od samego początku, pierwszy utwór wprowadza mocno w błąd. "Endless Torment", nazwa całkiem adekwatna i jak na atmo nie przystało, rozpoczyna się bez żadnego ostrzeżenia zwyczajnym pierdolnięciem w blackowym stylu. Już nawet zaczynałem w głowie szukać, do czego mógłbym brzmienie porównać, z jakimi blackowymi zespołami przystawić, lecz po tych niecałych trzech minutach wszystko uległo diametralnej zmianie. Czemu? No ja nie rozgryzłem. Coś na wzór nowego spojrzenia na intro? Nie wiem. Jednak potem już dostajemy faktyczną muzykę, jaką "Fall into Extinction" chciało nam sprezentować. Powiem, że już od drugiego kawałka "Fall into Extinction", który jest tytułowym jak i zarazem najdłuższym na płycie, zacząłem chłonąc muzykę wyśmienicie. Zajebiście udane motywy doomowe i brak jakiś zjebanych melodyjnych fragmentów, które by nadawały klimat na siłę. Melancholia tworzy sie tutaj sama. Jednak potem dopada zmora wszelakich tego typu pozycji. Nuda i powtarzalność do bólu. Rozumiem na prawdę fajne motywy, zabawa wolnymi dźwiękami, która wychodzi tutaj w mojej opinii na prawdę dobrze, jednak po kilku minutach już słyszysz to samo. Ta płyta mogła by trwać z dobre 10 minut mniej i by na zdrowie zdecydowanie bardziej wyszło. Jednak jak ktoś lubi wsiąknąć w muzykę i puścić coś zamiast kołyski to się szybciej nada. Ale bez pierwszego utworu. Bo obudzi i słuchającego jak i sąsiadów. Od technicznej strony za to nie ma za wiele do powiedzenia. Żadnych automatów. normalna perka, która sobie tam w tle hi-hat'em stuka, gitary z regóły na prawdę wolne i kurwa jak dobrze nie melodyjne w chuj niczym jakaś norweska abominacja. Tak to tutaj bardzo pasuje. Takie typowo polskie podejście do blacku. Ani tu za wiele północy, ani południa, czy ameryki. Gęsty jak śląskie powietrze metal. Najbardziej pamiętliwą rzeczą u mnie tutaj jest wokal, który jest na prawdę świetnie się komponuje. Ani jazgot, ani bardzo niskie. Nie jest do końca ani z tyłu ani za bardzo z przodu. Nawet można się uprzeć o eksploatowanie warstwy lirycznej. Ale tutaj ona nie będzie wielkim zaskoczeniem. Choć muszę przyznać jedną rzecz. W większości takich produkcji nie warto nawet sprawdzać tekstów, a tutaj nie wszystkie są wcale takie głupie. Fajnie się wszystko zgrywa.
No i mimo, że nie słucham na codzień takiej muzyki, nie uważam czasu z tą płytą za zmarnowany. Ma swoje plusy. Jednak niestety, muszę ujebać jej mocno, za chujowy początek, który nie dość, że nie pasował, to jeszcze był zwyczajnie słabo wykonany. No i punkty lecą w dół za stanowcze wyczerpanie formy. Jednak no, tym się kierują atmo blacki. A ten jest mimo wszystko dobry. Taki po polsku. Nie jakiś kolejny norweski hołd i cięcie się żyletkami. Gdyby było więcej treści, lub płyta krótsza, na pewno bym częściej wracał do tej produkcji.
Tracklista:
- Endless Tormen
- Fall into Extinction
- Chalice of Tears
- Descend into Oblivion
- Howls of Despair
Ocena -3.5/5
Do nabycia:
http://werewolf-webshop.pl/pl/produkt/useless-fall-into-extinction
Komentarze
Prześlij komentarz