Into the Abyss Fest #3 / 10.03.2018 Wrocław Klub "Pralnia" - Relacja



  Siarka, dym, popiół, gruz i smoła. Co tam się takiego działo na 3 wydaniu ITA?
Zanim przejdę do właściwej relacji, napomnę jeszcze, że z całego składu jaki miał występować z powodu awarii na sali z mniejszą sceną, musiały 3 zespoły odpaść, mianowicie: Gnaw their Tongues (Holandia), Mentor (Polska) i Kult Mogił (Polska). Wystąpiły (wymieniane w kolejności występowania): Warfist (Polska)Auroch (Kanada)Rites of Thy Degrinolade (Kanada)Kingdom (Polska)Hierophant (Włochy)Profanatica (Stany Zjednoczone)Vallenfyre (Anglia) i Temple Desecration (Polska).



  Pakuję się do pociągu do Wrocławia, za wiele nie ładuję, godzinka jazdy i na miejscu. Gig rozpoczęcie miał o 16.00, chwilę przed tym już  z kumplem byłem pod klubem, zwarci i gotowi na 9h rozpierdolu. Co się okazuje, a mogłem to przewidzieć wcześniej, klub nie przewiduje wychodzenia dla ochłody. Fakt, że palarnia była, ale uzupełnić bak nie było jak, a cen się
w środku baliśmy. To zdążymy jeszcze wpaść po piwo na stację, pyska zamoczyć i gotowi do wejścia. Akurat wpadliśmy na pierwszy zespół, Warfist. Chłopaki ładnie napierdalali, jak Mihu wydarł ryja to nie było przebacz, chrzest dla uszu musiał być. Ludzi jeszcze mało było, większość jak kłody z browarkiem sobie stali, a reszta pod klubem wódkę kończyła. Standard. Młoda godzina jeszcze była, wszyscy dopiero przychodzili. My lecimy się rozeznać po całym polu. No jak to, po co? No, czy chlanie drogie. W salce z barem można było zaopatrzyć się w przeróżne cuda, nie mówię tu tylko o trunkach, które ku zaskoczeniu nie były wcale takie drogie. Był tam istny kiermasz płyt, winyli, kaset, koszulek po brzegi, czego dusza zapragnie. Portfele, co gorsza Nasze karty, nie były tam bezpieczne, znając tych gagatków z naszych labeli, hehe. Ale kto chciał, to obadał. My lecimy dalej na salę.

  Miał teraz grać Auroch, kanadyjskie death metalowe trio. Nigdy mnie nie przekonywał ten zespół, na scenie nawet dawali sobie radę, ale mnie nie porwali w żaden sposób. Grali intensywnie i wściekle, czyli coś, do czego nas scena lodowatego kraju zza oceanu przyzwyczaiła, ale mnie, niektóre riffy wkurwiały muszę przyznać, to chyba nie dla mnie. Pod sceną także za wiele się nie działo, ale ciężko, żeby ktokolwiek był teraz pod wpływem, jeszcze sporo przed nami, hehe.
  Następnie pojawili się kolejni kanadyjczycy z formacji Rites of Thy Degrinolade. Tutaj muszę przyznać, że kupili mnie dużo bardziej. Efekt trzech gości stojących przy mikrofonach był warty zobaczenia, nie mówiąc o tym, że cała czwórka tych wariatów napierdalała w mikrofony. Moje uszy były zadowolone i z dziką rozkoszą przyjęły te psychotyczne wkurwione dźwięki! Żałuję, że nie zobaczyłem całego ich występu, przez uzupełnianie, hehe, baku.

  Następnie było to, na co czekałem! Tym razem już podchmielony, pod barierką i gotowy. Na scenę wchodzili trzej amigos spod bandery Kingdom i ich grobowej muzyki! Ludzie już pod lekkim wpływem, więcej się zebrało, kiedy się muzycy jeszcze nastrajali, można było już słyszeć charakterystyczne okrzyki metalowego folkloru: "Napierdalać!", "Więcej szatan!", albo przyśpiewki tłumu takich hitów jak "Schody do nieba". Po tym ciekawym akcencie, zaczęło się łojenie. Nie oszczędzali nam kawałków z nowego jak i starego albumu. Musicie sobie wyobrazić ten moment, gdy LWN zapowiedział utwór "Kaplica Ducha Zgniłego", a zaraz po tym rozpętała się istna walka pod sceną! Do dziś czuję kark i barki, haha!

  Dla mnie to był czas odsapki i ponownej wizyty przy barze. Ciśnienia na Hierophant nie miałem, nie przepadam za crust, ale trzeba przyznać, że dźwięki włochów z hali, skusiły moje kroki na chwilę przypatrzenia się temu, co tam wyrabiają. Niestety, chwila przerwy na któryś zespół paść musiała, za dużo tego dobrego tam było.

  Chwila na dokończenie piwa i trzeba było znów zasuwać pod scenę, gdyż przychodziło danie główne. Chwila ciszy, dymu na scenie, żeby się pojawiły przebrane, pomalowane mordy z formacji Profanatica! Pierwsze dźwięki gitar wystarczyły, aby pod sceną zrobił się dym. Ludzie jeden po drugim wpadali do młyna, a tej wariackiej zabawy nie było końca. Zespół miał, aż godzinę chwały na scenie, co pozwoliłoby wypompować nie jednego. Trzeba przyznać, że działo się. Zagrali kawałki z każdego albumu, w pewnym momencie było takie piekło, że nie wiedziałem kiedy zaczynali następny. Trzeba przyznać, że wiedzą co robią! Dziadki są w świetnej formie, a na scenie nadal prezentują się świetnie. Nawet Ryan, najświeższy członek składu, na gitarze, wyglądał świetnie i operował gitarą jak i mimiką w taki sposób, że jak ktoś nie napierdalał się pod sceną, to z pewnością gały miał wlepione w niego. Zagrali w niemym szale i w takim właśnie wyszli!

  Tutaj już nie było czasu na zbędne pierdolenie, pół godziny i zasuwanie na przedostatni już niestety band, czyli Vallenfyre! Tutaj nie było także żółtodziobów. Ludzi było tłumnie jak na Profanatice, ciężko się dziwić, każdy chciał zobaczyć te stare wygi, spełniające się w swoim oldschoolowym, deathmetalowym szaleństwie! Co nikogo nie dziwi, tutaj także dym się dział, ale ludzie byli już wystarczająco dziabnięci, co skutkowało niekiedy tym, że wejście pod scenę równało się wejściem pod stado uciekających zwierząt z zoo, haha! Działo się! Komentarze Gregora także budowały dużo klimatu. Czasem pośmiał się z tłumem, coś gadał o seksie z siostrą albo to o księżach w zakrystii, czy innym razem o tym, że nie rozumie szatańskiej symboliki w swoich dziełach.

Festiwal dobiegał już końca, po tych dwóch fenomenalnych występach ludzie zataczali się pijani, upadali na schodach wychodząc z klubu, rozjebali kibel, czy zasypiali na fotelach
w "poczekalni". Jednak to nie był moment, żeby wyjść. Nie, ponieważ na scenie mieli się jeszcze pojawić goście z Temple Desecration! Jeżeli znacie tych bluźnierców, to wiecie z czym to się je. Robili dokładnie to, co na ich EPkach. Jeżeli ktoś kojarzy "Communion Perish" to od razu skojarzy sekwencje użyte w materiale. Brzmiało, wyglądało i wszystko huczało. Ludzi na scenie już coraz mniej, a nawet bardzo mało. Mimo tego, impreza nadal trwała. Podłoga już tak zabłocona i śliska, że ludzie latali od rogu do rogu sali. Opętańczy taniec trwał w najlepsze tak, że gość z impetem przypierdolił w kaloryfer, na którym stało piwo i oznakowało moją koszulkę, a sam delikwent pozostawił nie małą czerwoną plamę w owym miejscu.

  Trzeba przyznać, że działo się, ogień był, bandy pierwszorzędne, merchu, aż za dużo. Choć muszę zwrócić uwagę, na ubogą ilość fajnych wzorów na koszulkach z Profanatica i ogółem wybrakowany stuff. Np. album "Thy Kingdom Cum" był tylko na taśmie w niebagatelnej cenie 30zł! Za to nasze rodzinne labele sprawdziły się świetnie i zdążyłem wyczyścić portfel do takiego stopnia, że na żarcie nie miałem, hah! Kto nie był, nie chcę mówić, żeby żałował, ale było zajebiście. Dawno w tym zapierdziałym mieście nie było takiego dobrego wydarzenia z takim składem. Widzimy się na pewno za rok!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Deicide "Overtures of Blasphemy" - Recenzja

Witchmaster, Embrional, Brüdny Skürwiel - 17 I, Liverpool - Relacja

Black Death Production - Wywiad