Slayer Official Event, Arena Gliwice, 4.06.2019 - Relacja


  Slayer Kurwa! Coś takiego mawiają. Ale tego dnia to ja bym prędzej rzekł, ale gorąco kurwa. No nie istotne. Nie wiem już która i czy ostatnia, ale pisze, że pożegnalna trasa Slayera, no to niech będzie. Można w imię zasad zobaczyć. Też całe szczęście dla mnie, że nie było nie wiadomo jakich świetnych zespołów jak na poprzedniej trasie, tylko Adaś przed, a Slayer już zaraz potem. Pierwszy raz byłem na gliwickiej hali, nie powiem, że miasto mi po drodze. Czy jestem w stanie tutaj coś sensownego napisać? Chyba tak średnio. Każdy wie jakie Live Nation jest i czego się spodziewać. Ceny, organizacja, żarcie, brak alkoholu. Ceny merchu z kosmosu. No innymi słowy standard. Więc jedynie pozostaje uderzyć na halę, czekając na pierwszy występ.


  Nie wiem ile czekania było i stania wraz z wspaniałą publicznością obu tych zespołów. Ale towarzstwo całkiem doborowe. Były śpiewane wspaniałe szanty słynnego młodzieżowego zespołu z "humorkiem" i ogółem kucowsiko okropne. Ale wy to o samym występie wolicie zapewne posłuchać. Otóż, Behemoth jak to Behemoth. Zaczęło się wyświetlenia Polski na kurtynie, a w niej odwrócony krzyż i dziecięce churki, no bo jak by mogło być innaczej. Potem to już maskarada typowa dla Adasia. Słynne szlagiery z najnowszej płyty w akompaniamencie nie do końca zgranych efektów płomieni, dziwne czapki Nergala, kuce odprawiające rytualne tańce na miarę występu u Nihila. Może to brzmieć, jakbym teraz pisał, o tym jaka to była żenada i najlepiej to bym wolał być na kółku różańcowym niż tam. A prawda taka, że jakkolwiek by to nie było szkaradne, czy momentami nudne (nie będe ukrywał, że najnowszy krążek Behemoth, nie specjalnie miał momenty, które mnie urzekły, dośc proste i nudne sample) to przyznam, że bawiłem się całkiem dobrze. Towarzystwo doborowe, śmiechu co nie miara, Adam uprawiający swoją maskaradę. Behemoth to nie jest pierwszy lepszy zespół z łapanki, od nich się wymaga i będzie wymagać, zero taryfy ulgowej. Nawet bozi nie poobrażał, więc w sumie bardziej publika zrobiła ten koncert niż zespół. Na sam koniec jeszcze musiał Nergal wyrzucić gitarę, bo jebać logikę i wyskoczył cały zespół na batuszkę z bębnami, kończąc występ. Nawet daję plusa za całość, bo się ubawiłem podczas występu. Choć muzyka wynudziła straszliwie.

  Tutaj to już czekanie na gwiazdy wieczoru przeszło moje oczekiwania, bo zanim się na scenie
pojawili minęła prawie godzina. Ja rozumiem przygotowania i te sprawy, ale człowiek płaci nie mało za koncert, stoi wśród tego spoconego tłumu i się jeszcze doczekać nie może, aż występ się odbędzie. No ale takie uroki halówek. Ale kolejny urok halówek się uwidocznił, gdy tylko Slayer zaczął grać. Kurtyna jeszcze nie zdążyła opaść, widać było tylko podpalone slejerowe pentagramy i już tłum został przygnieciony do barierki. Niestety, ale całego występu nie jestem w stanie opisać, ani także opowiedzieć co sie działo po scenie, bo łatwo nie było wyjść i ujść z życiem z tego tłumu. Buldożer się rozpoczął. I widziałem wiele koncertów, wiele moshy i innych morderczych zabaw, ale takiej zgniatarki do śmieci jeszcze nigdy. Prawie wyszedłem z połamaną nogą na pół. A jak wywalczyłem sobie drogę po za to pokazały mi się sceny agonii przy ścianie. Jedni z ręką w bandażach, inni noga, tak gdzies kości komuś ratownicy składają. Podobno metal to nie rurki z kremem. Tak mawia, ktoś
tam. Potem już byłem w stanie skupić się na samym występie, zobaczyć jak to wygląda i jak to jest. Ku braku mojego zaskoczenia, Slayer jak to zawszę ten sam set, trochę starych płyt, trochę najnowszej, nic czego byśmy nie znali. Ale zespół sam mówi przez siebie i na scenie moc była, pomimo, że na scenie po za płomieniami, układanymi odwracanymi krzyżami, czy płomieniami pod posągami orła i zmianą tła, to wszystko co znamy i czego się spodziewać mogliśmy. W przeciwieństwie do Behemota, za to Slayer potrafił w fajny sposób wykorzystać płomienie i grało to ze sobą. Takie po prostu efekciarskie rzeczy, ale jednak bardzo satysfakcjonujące. Skoro już przy Behemocie jesteśmy, to pan Nergal uznał, że wpadnie sobie na scenę pośpiewać utwór "Evil Has No Boundaries" wraz z zespołem, jako, że pożegnalny koncert i te sprawy, to musiało się zadziać cokolwiek. I jeżeli to nie jest nic złego czy dziwnego, tak no utwór zagrany oryginalnie przez wykonawców wyszedł by znacznie lepej. Adam jednak z twarzą mimo wszystko wyszedł, brzmiało w porządku. Za to po wejściu na scenę zachęcił tłum do powiedzenia "dziękujemy" jak w przedszkolu do zespołu. No to była całkiem cringowa sytuacja i wydaje mi się po prostu, że Nergal nie wiedział co powiedzieć i na spontanie palnął. Trochę żenująco wyszło. No i jeszcze wypada wspomnąć dwa słowa o pożegnaniu, o które musiała się publiczność prosić. Tom niepewnie wyszedł na scenę raz jeszcze i z braku laku powiedział "Good night". No powiem, nie ma co, żegnać z koncertami u nas to mu się chciało.


  Tak po za tym wszystkim, sam występ Slayera zaliczony. Nie wiem szczerze, czy bym poszedł jeszcze raz, ale ten raz chociaż warto i aplause co do występów Slayera uzasadnione są. Nie wiem czy bym to samo powiedział o publice, która potrafi po piwch 0% zrobić totalną dzicz przy której woodstockowi wyjadacze z występów kochanka się chowają. No i jeszcze ochrona, która nie pozwoliła nawet w spokoju opierdolić zapiekanki po występie. Konkluzja jest prosta. Behemoth nudny, ale śmiesznie, Slayer to klasyka, którą chuj wie, czy jeszcze zobaczymy, ale po tym pożegnaniu co odwalili, to może jeszcze z 10 tras pożegnalnych zrobią. No i serdeczny chuj prosto w gardło LiveNation.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Deicide "Overtures of Blasphemy" - Recenzja

Witchmaster, Embrional, Brüdny Skürwiel - 17 I, Liverpool - Relacja

Black Death Production - Wywiad