Abigail [JAP], Brüdny Skürwiel, Violentor [Wrocław] - Relacja



  Na ten wieczór przygotowywałem się prawie rok. Miało być brudno i skurwysyńsko już Black Silesia o to zadbało, zapraszając takie, a nie inne kapele. Ale wiadomo, poszło się tam dla thrasherów z Japonii. O samym klubie, organizatorze i tym co się tam na dole zazwyczaj dzieje wielokrotnie pisałem, więc nie ma co się za długo rozwodzić. Na merch tego dnia również nie zaglądałem, a alkoholu wystarczająco nie wpoiłem, w przeciwieństwie do muzyków. Ale zbędnie już nie gadając. Mieszanka zespołów była całkiem spora, gatunkowo nie było jednolicie, jak i samo pochodzenie to nie byli ludzie zza rogu z Radomia. Obyło się bez większych opóźnień, całkiem szybko przeszliśmy o rzeczy.

  Na pierwszy rzut poszła kapela z Singapuru. Zespół black metalowy, szczerze pierwszy raz ich widziałem, nie sprawdzałem również co chłopaki grali. Nie skłamię, gdy powiem, że jakoś mi nawet nie pasowlai do całej tej pijackiej zgraji z jaką mieliśmy do czynienia dalej. Jednak starali się, rozkręcić trochę towarzystwo, co było widać po choćby wokaliście. Wyglądali na typowych blackowców. bez jakiś większych zbędnych udziwnień. Corpsepainty, na czarno. Klasyk. Za to śmieszniej zaczęło się robić, bo jak wspomniałem, wokalista się całkiem starał, że aż mu się z twarzy zaczęło wszystko zmywać. Można powiedzieć, że wyszedł z tego dynamiczny makijaż. Za wiele pamiętliwych kawałków nie skojarzyłem. Jednak później sprawdzając dyskografię, stwierdzam, że uderzali raczej w najcięzsze i najszybsze co mieli do zaoferowania. Ot nic czego bym wcześniej nie widział w Liverpool.


  Za to następnie już rozpoczęła się thrashowa młócka jaka była temu wieczorowi przeznaczona. Chyba nie muszę nikomu przedstawiać Violentora, który przybył z Włoch, żeby sprezentować dawkę, thrashowego wipoerdolu z dużą domieszką Motörhead oldschoolu i crustowej domieszki. Pojawiły się oczywiście klasyki tej kapelii jak "We Hate All", czy trochę nowości jak dajmy na to "Pray to Die". Wystarczyło, żeby rozruszali salę i przygotowali nas na to co nadchodzi. Kapela w opór klasyczna i oddana oldschoolowi!


  Nadszedł czas na brudasów, tym razem z Polski. Brüdny Skürwiel to jest Brüdny Skürwiel. Nie da się ich podrobić, za każdym razem będą bawić jak należy. Oczywiście nie mogło się obyć bez mniejszych lub większych problemów, na występ się trochę poczekało, trochę ze sceny porzucali mięsem, a każdy z bananem na ryju, już wiedząc, że do końca wieczoru będzie tylko lepiej, czekał. I tutaj mnie kurwa zaskoczyli. Nie było żadnej przyśpiewki z papajem. Od razu przeszli do sedna sprawy. I sedna, mam tu na myśli, kurwa głębokiego. To nie było to co zazwyczaj słyszałem, a przynajmniej ja nie pamiętam. Nie jest to już taki obskurny i trzeszczący thrash jaki zazwyczaj oferowali, a wręcz mógłbym przyrównać do czegoś z pogranicza Ur lub Empheris ostatniego. Mocno był tutaj wyczuwalny death metalowy sznyt. I szczerze powiem, nie licho mi się to podobało. Jeżeli zamierzają iść tą drogą, to czekam na bujniejszą dyskografię. Zabrakło tylko Żubra! Jednak nie podniecajmy się tak bardzo. Co najlepsze jeszcze przed Nami.


  Chwila przerwy na piwo, rozmowy, ochłonięcie, znów sporo zabawy ze sprzętem zanim na scenie i pod sceną zaczeło się coś ruszać. Dawno nie widziałem tylu osób w Liverpoolu na konkretnie tym występie. Ale cięzko się dziwić, w końcu gość był całkiem specjalny. Pojawiło sie sporo osób z calkiem rozpoznawalną frazą "I live metal sluts", zespół również takowe posiadał, a żeby image się zgadzał jak należy, to wokalista jeszcze miał zawieszoną bieliznę na gryfie. Wiadomo, z czegoś są rozpoznawalni. Tak samo jak i z utworów, które grali. W setliście Abigail nie mogło zabraknąć takich rzeczy jak "Sex & Metal", "Sweet Baby Metal Slut", czy już klasyczne i stare kawałki jak "Hail Yakuza". Kawałków było mnóstwo. Ze sceny zejść nie mogli. Nie było bisu, a ze trzy. Jak tylko wokalista chciał się napić piwa, żeby przepłukać gardlo, organizator szybko wchodził na scenę i podawał wódkę z gwinta. No cóż, standardowa polska gościnność. Nie mogło być lekko, palić musiało. Na scenie ogien, pod sceną także. Nie trzeba było długo czekać, aż ktoś zdejmie bieliznę z gryfu, który latał nad głowami. Jednak ku zdziwieniu zespołu. W zamian zamiast poleciec jakaś inna od fanki, czy może stanik, Wrocław musiał się pokazać z lepszej strony. Więc na scenę poleciały bokserki, które potem sobie Yasuyuki powiesił na mikrofonie.


  Co by tutja długo rzecz. Dawno nie widziałem tak dobrego gigu. Abigail zdał egzamin, działo się dużo i dawno nie łączyłem tego skurwielskiego i obskurnego metalowego klimatu z taką energią i jajcarstwem. Brudny także coraz lepszy poziom. Co by tutja dużo mówić. Ja nie żałuję. Za to Wy, którzy nie byliście już możecie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bestiality "Endless Human Void" - Recenzja

Kły "Szczerzenie" - Recenzja

Black Death Production - Wywiad